Źli bracia!




Jeden chłop miał trzech synów i był bardzo biedny. Wysłał ich więc na wędrówkę, żeby sami poszli starać się i myśleć o sobie. Matka upiekła im pod popiołem placek, dała ser, warzywa i masło, co mogła. Jeden poszedł swoją drogą, a dwaj wybierają się razem. I poszli, idą. Mówi najstarszy do najmłodszego: - Usiądźmy i zjedzmy najprzód z twego woreczka warzywa i ser, a później będziemy z mojego jeść razem. Młodszy brat przystał na to. Jak zjedli - idą jeden i drugi dzień, i nadal jedzą z woreczka tego młodszego. Jak już zjedli, uszli już parę mil drogi, siadają, i ten starszy dobywa ze swego woreczka i je, a temu młodszemu nic nie daje. Nic z początku nie mówi, tylko sobie myśli: "co to dalej będzie?" Ku wieczorowi znowu odpoczywają sobie i starszy sam je, a młodszemu nie daje. A młodszy nadal nic nie mówi, ale czeka cierpliwie. Następnego dnia to samo, gdy odpoczęli, starszy znów je, a młodszemu nic nie daje. Ten patrzy, czy mu z litości nie da choć kawałka chleba, bo głodny. Nad wieczorem to samo, aż młodszy powiada: - Zlituj się, skórkę chleba mi daj, idę o głodzie, już z sił opadłem, a przecież ja ci ze swego woreczka dawałem. Wtedy brat dał mu kawałek chleba, ale tak mały, że prawie na raz w usta włożyć. Zjadł go z płaczem i westchnął sobie. Trzeciego dnia uszli znowu kilka mil drogi. Starszy siada i je, a tamtemu nic nie daje. Młodszy już całkiem z sił opadł i mówi: - Ja już nie mogę iść. A ten starszy odzywa się: - Każ sobie oko wyjąć, to ci dam kawałek chleba. - Nie, bo będę kaleką - młodszy powiada. - To już wolę iść tak o głodzie. Idzie tak jeden dzień i drugi o głodzie, a starszy mu nic nie daje. W końcu prosi go na miłość boską, że już woli stracić oko, żeby mu dał kawałek chleba. I brat wyjął mu oko, i dał mu kawałek chleba, ale taki mały, jakby dziecku. Idą dalej, znów kilka mil uszli. Piątego dnia starszy znowu siada i je, i znowu tamtemu nic nie daje. A on, zgłodniały, już usta ma sine i z sił całkiem opadł. - Każ sobie drugie oko wyjąć - mówi starszy - to ci dam kawałek chleba. - No trudno - młodszy na to - kiedy inaczej być nie może, to mi wyjmij i drugie oko i zaprowadź gdzie pod kościół, pod dzwonnicę, żebym zadzwonił, kiedy będę miarkował, że się już dzień robi, a ludzie choć z litości żebrakowi chleba nie odmówią. Starszy wyjął mu oko i zaprowadził nie pod dzwonnicę, ale pod szubienicę, dał mu mały kawałek chleba i poszedł sam dalej. A ten ślepy miarkuje, że się dzień robi, maca koło siebie i szuka sznura od dzwonnicy. Zmiarkował w końcu, że go brat pod szubienicę zaprowadził. Westchnął sobie i mówi: - Mój Boże, i głodno, i zimno, i przykro pod szubienicą siedzieć i pewnie głodną umrę śmiercią, bo kto mnie tu poratuje. Siedzi cały dzień i kuli się, i drży cały. Aż tu wieczorem przylatują kruki i siadają na tę szubienicę. A było ich trzech. Jeden kruk mówi do drugiego: - W tym a tym mieście jest królewna bardzo chora i Pan Bóg wie, skąd doktorów zwożą, a nie mogą jej uleczyć. A to bagatela, bo w tym pokoju, gdzie ona jadła święcone jajko i upadło jej na ziemię, kruszynę złapała i zjadła żaba. Ta żaba siedzi pod podłogą i rośnie, a królewna schnie. Trzeba tylko wziąć drewek suchych i napalić na kominku, żeby z pół komina węgli się napaliło, zedrzeć podłogę w jej pokoju (ale żeby samej królewny tam nie było), a tam ta okropna żaba siedzi. I trzeba tę żabę wziąć, odgarnąć czyste węgle i na rozpalony ruszt wrzucić. Jak się spali, zgarnąć ładnie popiół z rusztu w papierek, wrzucić go do szklanki herbaty i dać królewnie do wypicia. A drugi kruk powiada: - W tym a tym mieście wody nie ma i po kilka mil jeździć muszą po wodę. Sprowadzają majstrów z całego świata i kopią studnię, a nie mogą wody znaleźć. A to jest bagatela, trzeba tylko wykopać tę studnię głębiej, w prawo, a tam jest kamień. Wystarczy go odwalić precz, a najpiękniejsza woda będzie. A ten trzeci powiada: - Tu pod szubienicą takie zielsko rośnie, że kto tylko nie ma oczu, a to zielsko znajdzie i potrze, to zaraz najpiękniejsze będzie miał oczy, jeszcze lepsze niż my. Jak się ten ślepy, biedny i głodny o tym dowiedział, westchnął sobie do Boga, i te kruki się rozleciały. A on rwie zielska na pamięć, jakie tylko popadnie, i przykłada do oczu. Zdaje mu się, jakby troszkę ujrzał światłość, rwie więcej jeszcze i przykłada. I dostał oczu piękniejszych, niż miał wprzódy. Idzie spod tej szubienicy taki zgłodniały, że go wiatr przewraca prawie, i przyszedł do jednej wsi, prosić choć o łyżkę strawy. Dali mu tam trochę zjeść, a on zapytał o to miasto, gdzie nie było wody. I przyszedł do tego miasta, a zachciało mu się pić, i prosił naumyślnie, żeby mu dali trochę wody się napić. Mówią mu: - U nas prędzej piwa dostaniesz niż wody, bo po nią aż kilka mil musimy jeździć. - A to dlaczego? Może bym ja co poradził? - Nie, mój panie, już tu byli wszyscy majstrowie, a nic nie poradzili. - Dajcie mi z paru ludzi - on na to - a ja się podejmę to zrobić. I dali mu paru chłopów, a on im kazał kopać. Jak zaczęli kopać, dokopali się tego kamienia. Jak ten kamień odwalili, to najpiękniejsza woda całą studnię napełniła. Tak się ucieszyli ci mieszkańcy, że mu wielką dali za to zapłatę. I znowu idzie do tego miasta, gdzie królewna jest słaba. Wszedł do karczmy, gdzie właśnie gadali o tym, że zwożą doktorów Pan Bóg wie skąd, a oni nie mogą jej nic poradzić, kto wie, czy nie umrze. A on słucha i pyta: - Czy taka kiepska już, że jej żaden doktor poradzić nie może? Ja ją uzdrowię. - Król powiedział - mówią mu - że kto córkę uzdrowi, połowę majątku weźmie i jego córkę dostanie w małżeństwo. Dali znać do króla, a król czym prędzej posyła po niego i pyta: - Czy ty uzdrowisz moją córkę? - Najjaśniejszy panie, uzdrowię. Kazał drzewa przynieść dużo i żeby mu pokazali, gdzie jest pokój królewny. Zaprowadzili go tam, a królewnę wyprowadzili do drugiego pokoju. A on ogień na kominku rozpalił i siekierę kazał przynieść. Jak już się narobiło pół komina węgli, to on siekierą podłogę rozdarł i znalazł tę okropną żabę pod podłogą. Węgle pięknie odgarnął, a żabę wrzucił na rozpalony ruszt, a żaba tak skrzeczała, tak pukała, aż się rozlegało po pokoju. Popiół z niej pięknie zgarnął w papierek, podłogę na powrót zrównał, jak była, wyszedł i kazał przynieść szklankę herbaty. W tę herbatę wsypał połowę popiołu i zaniósł królewnie do wypicia. Królewna wypiła, a nie wyszła i godzina, gdy uczuła się dużo zdrowszą. Kazał i drugą szklankę herbaty przynieść i resztę popiołu w nią wsypał. Królewna wypiła i już zupełnie była zdrowa. Król, ukontentowany, zaraz go sobie obrał za zięcia i dał mu połowę królestwa. Jak się ożenił, wybrał się do swych rodziców szukać ich i jeżeli jeszcze żyją, zabrać do siebie. I napotkał biednego o kijku, i poznał, że to jego brat. Kazał zaraz przystanąć. A biedak klęka i prosi o wspomożenie. - Miałeś ty brata? - pyta starca. - Było nas trzech i my się porozchodzili - ten odpowiada. - I ty nie wiesz, gdzieś brata podział najmłodszego? Otóż wiedz, że ja jestem twój brat. On z początku nie chciał dać wiary - Czy może być, aby najjaśniejszy pan był moim bratem? - A pamiętasz, jakeś jadł z mego tłumoczka, a potem ze swojego nie chciałeś mi nic dać, wreszcieś mi oczy powyjmował i pod szubienicę położył? A widzisz, jakie ja oczy piękne tam dostałem i jakim się panem stałem? A może i ty sobie każesz oczy powyjmować? - Chciałbym - brat odpowiada. Zaraz kazał lokajowi oczy mu wyjąć i zaprowadzić pod tę samą szubienicę, gdzie i on był. Jak go zaprowadzili pod szubienicę, czeka on, czy też takim panem zostanie jak jego brat. I przylatują znowu trzy kruki, i mówi jeden do drugiego, że w tym a tym miejscu wody nie było, a teraz najpiękniejsza woda jest. A drugi powiada, że w tym a tym mieście była królewna chora i nie mógł jej nikt poradzić, a znalazł się taki, co przyszedł i ją uzdrowił. A trzeci powiada, że może tu kto siedział i ich podsłuchiwał pod tą szubienicą, a może i teraz podsłuchuje. A ten drugi kruk mówi: - Zajrzyj no, może tam kto i siedzi. Jeden z tych kruków zagląda i widzi człowieka bez oczu. Złapał go i głowę mu ukręcił. I porozlatywały się ptaki. A brat najmłodszy pojechał po swoich rodziców i zabrał ich do siebie. Dał im pomieszkanie i usługę do śmierci.